Początek#3 (Miłe złego początki)

#3

Bardzo urosłem w swoich oczach po tych wydarzeniach. Wygrałem z Szychą, potem na miejskim stadionie, a na koniec klubowy trener chciał, żebym u niego biegał.

#tyle wygrać #bhawo ja

Następnym krokiem powinien być już chyba tylko lot na księżyc i odkrycie nowego pierwiastka, albo chociaż jakiejś nowej planety.

Do szkoły chodziłem z coraz wyżej zadartą głową i miałem w swoim dziecięcym sercu poczucie, że wygram każdy kolejny bieg, bo po prostu jestem do tego stworzony.

Okazja do potwierdzenia swojej mocy trafiła się dość szybko. Za halą sportową organizowano przełajowe biegi powiatowe, które były równocześnie eliminacją do mistrzostw województwa. Coś tam o przełajach wiedziałem, bo czasami pan Henryk zabierał nas do lasu na pętlę, gdzie oczywiście kazał nam targać tysiaka.

Ten przełaj był jednak dużo cięższy. Grząska ziemia, wertepy, łąka, kamierdolce pod nogami i jeszcze przejmujący chłód w powietrzu, znowu wzmacniany przez kropelki wody. Mżyło.

Na stopach miałem nowe trampki, które wybraliśmy parę dni wcześniej z tatą na lokalnym bazarze. Miały ekstra naszywki w różne owoce, a to banany, a to truskawki, winogrona. Nówki sztuki, a tutaj trasa jak po wojskowym poligonie w dżdżysty poranek.

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy na linii startu to tłum. Było nas dużo więcej niż na klasowych lekcjach, chyba z setka chłopa i w tym całym zamieszaniu moje 40 kilo. W głowie dwie myśli – muszę wygrać i żeby mnie tylko nie zabili. Ruszyliśmy!

I wiecie co? Cisnąłem na maksa, a wystarczało tylko na 10-12 pozycję. Jakie było moje zdziwienie, gdy kolejni zawodnicy wyprzedzali, a ja nie byłem w stanie w żaden sposób skontrować.

Dwie pętle, łącznie 1500 metrów, zupełnie nowy dystans i jak się okazuje, nowe doświadczenia. Jęzor na wierzchu, zęby na wierzchu, charczę, duszę się i w takiej estetyce dobiegam do końca pierwszego okrążenia. Tam stoją dziewczyny z mojej szkoły, a ja wyglądam jak koń po westernie, tylko że mój film będzie trwał jeszcze kolejne 750 metrów.

Po pierwszym szoku związanym z tym, że wcale nie prowadzę, przypominam sobie, że nadal jest o co walczyć. Przecież pierwsza siódemka jedzie dalej. Nie muszę wygrać, wystarczy, że będę wśród siedmiu wspaniałych, którzy dostaną bilet na wojewódzkie. Zbieram się w sobie, już trochę oswojony z trasą, tłumem i tym, że nie wygrywam. Udaje mi się wyprzedzić jedną osobę, po pewnym czasie kolejną. Wolno to idzie, bo nogi i płuca nie podają, a głowa myśli – po co ja się tu pchałem? Zbliża się koniec, wbiegamy w wiraż. Z moich obliczeń wynika, że jestem w okolicach 9 miejsca. Widzę przed sobą te dwie osoby, które dzielą mnie od kolejnego etapu, ale nic nie mogę zrobić.

Koniec, finito. Ten upiorny bieg się kończy. Mam ochotę płakać i chyba nawet płaczę. Cała moja wizja o byciu drugim Kusocińskim pryska jak bańka mydlana.

Ja się jednak do tego nie nadaję. Może jednak trzeba się przeprosić z siatkówką i w końcu opanować zagrywkę z wyskoku…?

……..

Tempo Maratońskie, 18.09.2016

Zakręciłem dzisiaj stadionowym kołem 60 razy 😉 Wbrew pozorom jeśli chodzi o monotonię nie było źle. To mój pierwszy tak długi ciągły w II zakresie w życiu i wszystko szło gładko mniej więcej do 16km, potem zaczęły się schody. Na ostatnich 4 km byłem już tak zmęczony, że zacząłem przyśpieszać ;P Ostatni km w 3:51. Raczej nie planuję trzymać tego tempa już podczas startu.

3 tygodnie do Maratonu.

24 km, średnie tempo – 4:03, śr HR 160, max HR 175.

4 myśli w temacie “Początek#3 (Miłe złego początki)

Add yours

Dodaj komentarz

Website Built with WordPress.com.

Up ↑