Na Bieg Hozjusza do Braniewa wybrałem się pociągiem. Jeszcze nie zdążyłem nawet opuścić stacji Olsztyn Główny jak przytrafiła mi się tak oto scenka:
…
Wchodzę po schodkach na peron, w połowie drogi słysząc za sobą głos.
– Pan wie gdzie jest peron czwarty?
To kobieta o kruczoczarnych włosach z siwymi odrostami u nasady.
– Tu będzie peron czwarty.
Odpowiadam grzecznie.
– Czyli gdzie?
– Tu na górze.
Wskazuję ręką na koniec schodów. Kobieta z pełną zwątpienia twarzą podąża za mną i po chwili stoimy już na płycie peronu czwartego.
– To gdzie jest ten peron, pomoże mi pan?
Spoglądam na dziewczynę nieufnie, jednocześnie szukając ukrytej kamery.
– Jesteśmy na peronie czwartym.
– Ale gdzie on jest?
– Tutaj. – Uśmiecham się z coraz mniej skrywaną irytacją. Biorę jednak głęboki oddech i próbuję ponownie.
– To jest peron czwarty – wykonuję w powietrzu ruch dłonią jakbym gładził obrus na stole, psa po grzbiecie, narzutę na sypialnianym łóżku – Ten teren pod moją ręką to jest peron numer cztery.
Patrzę w oczy przypadkowej nieznajomej z nadzieją że w końcu zdołałem dotrzeć do jej serca i synaps przekazując skutecznie informację o naszej wspólnej lokalizacji.
– Ale ja stąd nie jadę.
Odpowiada głosem pełnym wyrzutu.
Wsiadam do pociągu, jednocześnie próbując w głowie od nowa zrozumieć świat.
Historia pisze się jednak dalej. Przez okno wagonu widzę tę samą kobietę goniącą jak w amoku za konduktorem.
– Proszę pana, może mi pan pomóc? Gdzie jest peron czwarty?
– Tutaj – Odpowiada Bogu ducha winny kolejarz, który jeszcze nie wie jak absurdalna rozmowa go czeka.
– Ale ja stąd nie jadę…Pan patrzy na bilet.
Konduktor bierze blankiet do ręki i gładząc wąs uśmiecha się dyskretnie.
– Pani stąd jedzie, ale o 9:35, a jest dopiero po siódmej, proszę przyjść za dwie godziny.
…
A teraz do rzeczy. Ostatnie relacje z moich biegów brzmiały jak interaktywne samobiczowanie. Większość wiosennych startów nie wychodziło zgodnie z planem, a weekendy zaczęły mi się kojarzyć z ponurym rozczarowaniem. W końcu miała jednak nadejść jesień, forma, zadowolenie i satysfakcja. I co?

I nic. 36:18, dopiero ósme miejsce OPEN, szok i niedowierzanie. To nie tak miało wyglądać, nie taki początek tej części sezonu mi się marzył. Ale mimo tego nie przeczytacie w tej relacji takich słów jak – dramat, żal.pl, wstyd, słabizna, dziadostwo, porażka, klęska, katastrofa, tęgie lanie, kręgi piekła, kryzys, lipa, beznadzieja, wyciągniemy wnioski, zabrakło szczęścia, jestem w ciężkim treningu, pogoda nie dopisała, biomet niekorzystny.
Trzeba stanąć w prawdzie i zmienić retorykę. Dlatego:
W Braniewie pobiegłem swoje. Kolejny start w którym potwierdziłem swój poziom. Swój – dzieci i kobiety zamykają oczy i do szalup ratunkowych, reszta zostaje na Titanicu i powtarza za mną kapitalikami – swój CH**OWY poziom. Tak po prostu biegam i nie ma co się obrażać na fakty. Moja standardowa dycha wypada między 36-37 minut, typowa połówka 1:19-1:21 i tyle, wyżej wała nie podskoczę.
A wcale dzisiejszy bieg nie wyglądał tak źle. Od początku sadziłem długie susy niczym dorodna mistrzyni trójskoku. Nie wiedząc jednak czemu wszyscy dość szybko mi uciekli. Pomyślałem – oho, poniosło chłopaków, przecież ja tu niemal sprintem lecę, to nie może być wolno. Tymczasem 1 km w 3:32 i już wiedziałem, że coś tu nie gra. Biegłem równo, ale cholernie wolno jednocześnie mając poczucie, że noga kręci się jak wściekła. Jak w tych koszmarach gdy goni cię zezowaty królik wielki jak słup telegraficzny a ty chociaż majtasz wszystkim z energią elektrowni to stoisz w miejscu i królik cię dopada.
Tak, na pewno też macie takie sny 😉
Następny start za 2 tygodnie – przełajowy półmaraton i właśnie poczułem przed nim lęk. Trudno jest mi się pogodzić z tym moim aktualnym i niestety uparcie powtarzalnym – poziomem.
gratuluję i trzymam kciuki za formę, która na razieckryje się gdzieś ale w końcu wyjdzie na jaw 😀
PolubieniePolubienie
Marudzisz trochę, przecież chyba jeszcze rok temu byś nie pobiegł 36 po roztrenowaniu, kurczę no 🙂 Jak biegam od 5 lat, to po 2 latach ustabilizowałem sobie mocny parkrun – lekko trailowe 5km na ok.19 minut. Dycha rzeźbiona wg Danielsa z 39 kilka lat temu do 36 minut w tym roku, a po przerwie zawsze parkrun w przedziale 19:30-19:00, to jest dopiero ch… poziom 😛 Relacja i blog świetne, sorry, że się tu przez chwilę poużalałem, ale naprawdę niektórzy ‚stoją’ znacznie dłużej w tym samym miejscu mimo regularnej pracy 🙂
PolubieniePolubienie
Czyli jednak ktoś to czyta – no siema 😉
Kate – albo ona wyjdzie na jaw, albo ja wyjdę z siebie 😉
Andrzej – hola, hola, po roztrenowaniu to ja byłem na początku lipca, a jest wrzesień także już trochę treningów w międzyczasie zrobiłem 🙂
PS. Plakat ze smerfem marudą i osobistą dedykacją mam nad łóżkiem 😉
PolubieniePolubienie
Ja czytam, ale nie wiem co napisać.
PolubieniePolubienie
czytam cały czas, ale czasem mam kłopoty z logowaniem….szlag mnie trafia wtedy jasny i odechciewa komentować 😉
PolubieniePolubienie
Podzielam zdanie kolegi powyżej – marudzisz!
Przyjdzie przełom października i listopada, dzień z dobrą pogodą i będzie dyszka z 34 z przodu.
PolubieniePolubienie
Pisałem na świeżo, parę godzin po biegu więc pewnie też stąd ten ton. Ale spokojnie w następnym wpisie na pewno czymś będę się chwalił dla balansu 😉
PolubieniePolubienie
Fari, Ty marudo 🙂 z radością obserwuję Twe biegowe poczynania, a z jeszcze większą czytam wpisy, zabawny jesteś 😀 pozdro!
PolubieniePolubienie
Dzięki Ania 😉 Teraz to się dopiero zaczną biegowe poczynania, będzie sporo startowania jesienią, a co za tym idzie pisania też.
PolubieniePolubienie