Dziwne rzeczy działy się w tym roku w Poznaniu. Najpierw prawie godzinę opóźniony start, a potem dla większości zawodników z czołówki niemal Dantejskie sceny za 30 kilometrem (widok Dominiki Stelmach poruszającej się na czworakach przejdzie chyba do historii). I jeszcze ta podwyższona temperatura powietrza, która tak nagle pojawiła się w Polsce a mi akurat wyjątkowo uprzykrza biegowe życie.
W zeszłym roku po przyzwoitym debiucie w maratonie zamarzyłem sobie, żeby wrócić do stolicy Wielkopolski na edycję maratonu nr 18 i złamać 2:40 jednak mniej więcej od maja wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, żebym Poznań w tym roku odpuścił. Zaczęło się od nieudanego półmaratonu w Białymstoku, później problemy z achillesem i puenta wiosennego sezonu w postaci marnych 37′ na 10 km. Latem trenowałem z myślą o krótszych dystansach, ale gdzieś z tyłu głowy kołatało – a może jednak ten Poznań? We wrześniu na fanpejdżu BBL pojawił się konkurs w którym do wygrania było bodajże 10 pakietów na poznański maraton. Pomyślałem – spróbuję. Napisałem szybko jakąś głupiutką rymowankę i nazbierałem pokaźną liczbę polubień, wydawało się, że pakiet jest mój. Komentarz zdobył dużo interakcji, pod tym względem spokojnie łapał się w dziesiątce która to miała zyskać pakiet. I co? I figa, bo BBL cichcem przyznało pakiety innym osobom kierując się sobie tylko wiadomym kryterium. Poczułem się trochę pokrzywdzony. Ale jednocześnie ciągle się wahałem – a może jednak opłacić pakiet i startować? Ostatecznie zrezygnowałem.
W piątek siedziałem przed telewizorem oglądając prognozę pogody na weekend i nie mogąc się nadziwić, że w połowie października przewidują temperatury 20 stopniowe – pomyślałem jak to dobrze, że Poznań jednak mi przepadł. Potem w niedzielę około 9 – tej chciałem sprawdzić wyniki na żywo ale sts timing nie przekazywał żadnych informacji. Prawie godzinne opóźnienie. Boże, jak dobrze, że mnie tam nie było – pomyślałem po raz kolejny.
Tydzień wcześniej za to podczas Runbertów pogodę mieliśmy wzorcową, nabiegałem życiówkę, wszystko ułożyło się po mojej myśli.
Mam jakieś dziwne uczucie jakby ktoś przez cały poprzedni rok prowadził mnie za rękę jak dziecko we mgle. Rzeczy które wydawały mi się porażkami nagle stały się wybawieniem. Minusy przekuły się w plusy, straty w zyski, rozgoryczenie w radość.
PS. Rymowanka nie nagrodzona pakietem:
Jak woda w kolanie, w pralce pranie, cud w Kanie, jajka w chrzanie, karp w wannie, w maluchu ssanie, bawoły w Ghanie, u Rubika klaskanie, w saunie grzanie, przedsionków migotanie, na ucznia pasowanie, jak idealne dopasowanie tak Poznań i bieganie. 😉
PS2. Zapraszam do poznańskiej relacji z zeszłego roku, to był życiowy bieg – 17 PKO Poznań Maraton
Za rączkę i do baru ???
PolubieniePolubienie
Do baru to ja zawsze chętnie, ale bardziej chodziło mi o – za rączkę i bez kontuzji do nowych życióweczek 😉
PolubieniePolubienie
Jakie dantejskie sceny za 30 km? Rozmawiałem z Grześkiem Gronostajem i mówił, że na pogodę właściwie nie narzekał.
PolubieniePolubienie
Jak się przejrzy międzyczasy to ludzie zjeżdżali po 30 km dość równo i w sumie jakby się zmówili (po 10-20 s na km). Można powiedzieć że zazwyczaj tak jest – ale odniosłem wrażenie że w Poznaniu ten odsetek był wyjątkowo wysoki. Dla GG pogoda była okej? No i fajnie, dla mnie byłoby o jakieś 10 stopni za ciepło.
PolubieniePolubienie
To o czym pisze faraon bardziej wynikało z profilu trasy niż z temperatury
PolubieniePolubienie
Ale profil był chyba podobny co rok temu, z tym podbiegiem gdzieś koło 35 km. Może to tylko subiektywne ale w tym roku ludzie jakoś bardziej zwalniali według mojej pobieżnej obserwacji 🙂 Ja z tym samym czasem co w zeszłym roku byłbym w tej edycji niecałe 20 pozycji wyżej.
PolubieniePolubienie
Gronostaj lubi ciepło. Ale też mocno zwolnił i narzkał na podbiegi także wcale mu tak lekko nie było.
PolubieniePolubienie