ONICO GDYNIA PÓŁMARATON 2018

Antylopy Gnu mają przerąbane życie. Przemierzają setki kilometrów w poszukiwaniu pożywienia, często pokonując rwące potoki, w których czają się krwiożercze krokodyle. A kiedy już antylopy, którym uda się przeskoczyć nad szczękami drapieżnych gadów dotrą na łąki i zielone pastwiska i tak nie mogą spokojnie skonsumować posiłku. Szybko stają się bowiem atrakcyjnym kąskiem dla gepardów, lwów czy hien. I tak w kółko, potem znowu wędrówki przez niebezpieczne rwące rzeki, nowe pastwiska i biegowe sparingi z dzikimi kotami. Jedyną bronią Gnu przed drapieżnikami jest brykanie i ucieczka. Brykając dają sygnał przyglądającym się z daleka lwom, że są w dobrej formie fizycznej i nie opłaca się ich gonić, ponieważ i tak dadzą radę uciec. Los antylop Gnu jest dość przykry jeszcze z jednego powodu. Niecodzienne i nieco niezsynchronizowane brykanie antylop sprawia, że wyglądają podczas tych pląsów dość zabawnie, z tego też tytułu ludzie ochrzcili Gnu prześmiewczym mianem – błaznów równin.

Kiedy na trzy godziny przed startem w Onico Gdynia Półmaratonie oglądałem w telewizji materiał o tych kopytnych ssakach nie wiem czemu ale poczułem do nich jakąś dziwną, metafizyczną sympatię. Może dlatego, że Gnu mają generalnie rzecz ujmując – przesrane, ale mimo tego nie łapią doła, tylko robią swoje. I z takim właśnie nastawieniem udałem się na gdyński Skwer Kościuszki – aby ZROBIĆ SWOJE.

A co to znaczyło dokładnie? Chciałem utrzymywać tempo 3:30/km tak długo jak to będzie możliwe. Samopoczucie dopisywało, słoneczna wyżowa pogoda, niska temperatura, wszystko pięknie, tylko ten wiatr od morza mącił mój spokój. Dzień wcześniej sprawdzając w prognozach siłę i kierunek wiatru ubzdurałem sobie, że podmuchy nie powinny być problemem, ponieważ trasa biegu jest tak usytuowana, że na przeważającej części wiatr nie będzie napierać centralnie w japę, ale raczej zachodzić z boku. Jak bardzo nietrafione były moje przewidywania miałem się jednak dowiedzieć później. Tymczasem….

START!

No lodzio miodzio, oko się szkli, pierwsze metry idą jak na rozbieganiu. Nie gonię, lecę luźno niejako rozgrzewkowo i rozpoznawczo, biegowa sielanka co się zowie. 1 km łapię na znaczniku w 3:26 – gra i buczy. Na drugim kilometrze od początku czuję pod nogami, że zaczął się sensowniejszy podbieg, dlatego żeby skontrować ewentualne spadające tempo zaczynam trochę mocniej pracować kolankiem. Biegniemy. I biegniemy. Dalej biegniemy a tej cholernej flagi z 2 km ani widu ani słychu! Jest! W końcu jest łaskawa pani…tylko że dobiegam do niej dopiero w 3:50!?

No i w tym momencie sielanka się skończyła a zaczął wyścig z czasem. Zacząłem coraz mocniej napierać, żeby nadrobić te stracone już na samym początku sekundy. 3 km – 3:37…na niewiele to się zdaje, bo do planowych 3:30 wciąż brakuje…Przez chwilę mam mętlik w głowie – czy to ja jestem dziś tak słaby, czy to jednak ten podbieg aż tak daje się we znaki. Na 4 km – 3:24, a więc wracam do gry. To chyba jednak był ten podbieg, teraz nadgonię! Tak, teraz już pójdzie jak po sznureczku. Na 5 km mam trochę zagadkę, bo najpierw mijamy matę pomiarową i tutaj międzyczas mam coś w 3:13…flaga jest jednak wyraźnie dalej i do niej dobiegam w 3:37 (czyli 5 km w 17:56, ale już w oficjalnych wynikach zapisali mi 5 km w 17:33…Wrr, jak ja nie lubię takiego burdelu ze znacznikami!). No ale dobrze, lecimy dalej, a leci się fajnie, z mocą, energią, ten wiatr gdzieś tam się kręci, ale teraz jest z górki więc sprawy wiatru schodzą na dalszy plan. Napieramy razem z dziewczyną z Ukrainy, która już od trzeciego kilometra biegnie ze mną ramię w ramię. 6 km 3:21. 7km – 3:25. 8 km – 3:31 i wciąż lecimy z kobitką wyprzedzając kolejne osoby. Na tym odcinku z 29 miejsca awansuję na 23. 9km – 3:19. Łooo panie, tak to można biec! 10 km w 3:41 ale tam było trochę pod górkę więc nie przejmuję się tym za bardzo, ważne że pierwszą dychę zamykam w 35:15 a więc niewiele gorzej od założonego tempa. Można lecieć dalej. 11Km – 3:22 całkiem dobra inauguracja drugiej połówki dystansu! 12 km i…i koleżanka zza Buga zaczyna mi odjeżdżać. 3:35/km ale zostaję sam. Po długiej nudnej prostej gdzieś na obrzeżach Gdyni zbliżam się do nawrotki. Nawracam. Jeb. Wiatr. To jeszcze nie jest jakiś straszny podmuch, to jeszcze da się przetrawić. 13 km – 3:32. Strata do Ukrainki jest już porządna, ona rzeczywiście robi swoje, pierwsze 10 km otworzyła średnim tempem po 3:31 i nie zamierza zwolnić ani na sekundę. Ja tymczasem zwalniam i to porządnie. 14 km – 3:39…No co Wam będę mówił, no wiało a ja z każdym metrem zaczynałem się z tego powodu coraz bardziej mazgaić. 15Km – 3:42 i tutaj zaczynam już pochlipywać jak mała dziewczynka, której starszy brat urwał główkę….główkę ulubionej lalki Barbie rzecz jasna. Na 15 km jestem w 53:06 i jest to moje PB na tym dystansie…próbuję się jakoś pocieszać, jakoś odegnać te negatywny myśli. 16 km – 3:38. 17km – 3:31. Trochę trasa zmienia kierunek, teraz już nie będzie wiało, prawda? Powiedzcie mi że już nie będzie…A chuja tam…nie dość, że dalej wieje to jeszcze droga zaczęła wspinać się Świętojańską jakby prowadziła na Śnieżkę, Śnieżnik, albo inne Śnieżne Kotły. Tu już wyglądam źle, robię miny o których istnieniu nie miałem pojęcia (ciekaw jestem fotek).

fot. Agata Masiulaniec
fot. Agata Masiulaniec

Walczę, próbuję, staram się coś jeszcze z siebie wycisnąć, ale wychodzi kupa…18km – 3:48…Ale teraz będzie już dobrze, prawda? Już będzie lepiej, podbieg się skończył a my skręcamy w stronę linii brzegowej, teraz będzie dobrze, co nie? Zbieg, no niby zbieg ale pod wiatr i totalnie nie mam radochy z tego całego zbiegania. Nie idzie mi to, skaczę jakimś dziwnym krokiem i czuję, że jeśli ten zbieg zaraz się nie skończy to rozwalę sobie łydki. 19Km – 3:18. Teraz w końcu będzie dobrze. Została końcówka, jeszcze tylko nawrócić i wzdłuż morza bulwarem, turystycznie, z widoczkami…tak, teraz już będzie okej…Ale cholera nie jest, jest źle, jakby zepsuły mi się łydki, nie umiem lądować, nie umiem się wybić, jakaś dziwna mięśniowa niemoc, której jeszcze nigdy w życiu nie przeżyłem. 20Km – 4:00…Jestem zrezygnowany. Wyprzedza mnie facet z Malborka, tracę jedną pozycję i obracając się widzę, że nadciągają kolejni. Co się stało z tymi łydkami?! Nie mogę tego pojąć, frustruję się, bo oddechowo jest naprawdę luźno, nie czuję wysokiego tętna, tylko nie potrafię się już zmusić, nie potrafię się już zerwać, jestem przybity. W końcu zakręt na molo, w końcu widzę tę cholerną metę, nie jest tak daleko, jeszcze trzeba popracować, ten ostatni raz, nie dać się już nikomu więcej wyprzedzić, dowieźć te miejsce i ten czas. Dowożę. Dowożę 24 miejsce OPEN i 1:15:15 (netto).

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

No dobrze, a teraz czas na chwilę szczerości. Czy ja jestem zadowolony z wyniku?

Najgorsze co można zrobić to się na coś nastawić i się rozczarować. Ja się usrałem na 1:13 z przodu. Tak się mówi, prawda? Usrać się na coś, czyli nastawić. Kiedy po 16 km uzmysłowiłem sobie w swojej małej główce że z 1:13 nici już mi zaczęło być trochę wszystko jedno.

Nie ma 1:13, nie ma 1:14, jest 1:15 – no cóż, dystans mnie zweryfikował, widocznie aktualnie jestem gotowy tylko na takie bieganie. Na następny półmaraton trzeba będzie się po prostu przygotować lepiej. Innej drogi nie ma i nigdy nie było.

16 z 16 MISSION COMPLETE

😉

19 myśli w temacie “ONICO GDYNIA PÓŁMARATON 2018

Add yours

  1. Hej. Jeśli słodzisz herbatę, to dzisiaj nie słodź.
    Mam taki mały sklepik na przeciwko. Co czwartek przywożą galaretkę, taką warzywną, na kurczaku. Naprawdę uwielbiam te galaretki i zawsze czekam niecierpliwie kiedy nadejdzie ten pożądany czwartek z dawką żelatyny (te moje biedne stare stawy). I nigdy się nie zawiodłem.
    Na bieganie.pl wchodzę od dłuższego czasu (niemal rok), ale na tej stronie niestety nie dzieje się za dużo. Nie często też można znaleźć interesujący materiał, tekst. Choć oczywiście i takie się zdarzają.
    Ale jest jedno miejsce, w którym oczekuję na tekst jak na wspomniane galaretki. Dzisiaj zostawiam w nim swój pierwszy komentarz.

    Pozdrawiam serdecznie. Niech nigdy nie braknie Ci inwencji twórczej i chęci dzielenia się słowem! Poza tym gratuluję świetnego wyniku, życząc wiecznego niedosytu. Takiego, który by motywował Cię do pracy! 🙂

    Paweł

    Polubienie

    1. Dzięki Panowie Pawłowie 😉

      Ps. Herby i tak nie słodzę 😉 To miłe zostać zestawionym w jednym szeregu z galaretą 😀 Dzięki!

      Polubienie

  2. A jednak treningi na Leśnej coś dały 😀 Zrobiłeś co do Ciebie należało. Szacunek za walkę do końca. Pewnie jak kończyłeś bieg, to ludzie zerkali w morze z myślą, że podpływa jakiś parostatek 😛

    Polubienie

      1. Sławek, właśnie parowozu nie było, ale za to było momentami mocno stękane 🙂 No, 11 Polak i jeszcze chyba jakieś 4 miejsce w klasyfikacji biegnących przy minus 5 bez rękawiczek…:D

        Polubienie

  3. Nie, no super! Hm, tylko po co tyle przekleństw? Taki style, że niby taki jestem na luzie i mam ‚w nosie’ czyli – po twojemu wyjebane na – konwenanse? Czy słownictwo ciut ubogie? Nie będę się złośliwić pisząc, że receptą na to ostatnie bywa czytanie książek. 🙂

    Ot, przykro się czyta takie teksty, wydawałoby się (może to jednak złudzenie) inteligentnego człowieka. Tak, ku autorefleksji.

    Ale cóż, kto wie, skoro galaretka to za niskie progi? 😉

    Polubienie

    1. myślę, że warto w tym miejscu zatrzymać się, spojrzeć na półkę z książkami, chwycić jakiegoś Coelho i zanurzyć się w lekturze, a nie dupę se zawracać bloegarmi
      z podrowieniami.

      Polubienie

  4. Keiw, dzięki. Misja na razie jest taka żeby lizać rany, bo kolejny dzień mija a ja ciągle „poobijany” po tym biegu. Dziwna sprawa z tymi łydkami. Ale jak już wrócę do żywych to na pewno 10 k na Orlenie (już się zapisałem więc nie ma odwrotu). 😉

    Paweł, jeszcze słówko do Ciebie. Chciałem Ci żartobliwie odpowiedzieć w poprzednim poście, ale nie wiem czy mi wyszło, także teraz będzie poważnie. Bez uśmieszków.
    Twój komentarz jest tak miły, że nie mam słów żeby to opisać. Prawdopodobnie nigdy w życiu nie przeczytałem nic tak sympatycznego na swój temat od innego faceta. I prawdopodobnie już nigdy w życiu nie przeczytam, co może akurat jest dobrą informacją – no bo bez przesady. Także jeszcze raz dzięki, trzymaj się i w ogóle uważam, że Twój komentarz jest lepiej napisany niż wszystkie moje wpisy razem wzięte i pomnożone do potęgi trzeciej. No. Żeby nie było, że jakieś „niskie progi” czy coś.

    Polubienie

    1. Oczywiście że wyszedł i go złapałem! Choć przez chwilę dźwięczała nieśmiało jakaś nutka zwątpienia, czy nie obraziłem Ciebie galaretkami. Ale nie znam się na nutach, więc ją zignorowałem 😉
      Niebezpiecznie jest chwalić, to jak z testowaniem dużego tygodniowego kilometrażu, łatwo można przesadzić, albo nawet coś popsuć. Ale to też czasem jest potrzebne. Żebyś w chwilach zwątpienia, czy warto to robić – przypomniał sobie, że są czytelnicy, którzy czekają.
      PS. Ktoś miał uwagę odnośnie ‚łaciny’. Też za nią nie przepadam, ale akurat w tym tekście mnie nie raziła. Czułem ją, bo sam biegam walcząc o umykające sekundy. Właściwie to biegałem. Choć nigdy nie miałem sytuacji, ze nie zrealizowałem swojego celu, a wyniki pozytywnie zaskakiwały, to rozumiem wynikającego z tego emocje.

      Dzięki również za miłe słowa, choć się z nimi nie zgadzam 😉
      Trzymaj się!

      pz

      Polubienie

  5. no hej hej!

    czytając relację z twojego biegu wróciłam do przeszłości, do biegu urodzinowego i do ulicy świętojańskiej, której nienawidzę, hihi

    gratulacje!!! i trzymam kciuki, jak zawsze 😀

    Polubienie

  6. Bieganie na GPS, jeśli zna się swój zegarek, a trasa nie jest ekstremalnie pokręconą ścieżką między blokami wydaje się pewniejsze, no bo jaka może być różnica, 3-5s/km? A znaczniki to cholera wie, i 20s potrafi wyjść.

    Gratulacje. 🙂

    Polubienie

  7. Neevle, dzięks, no tak gps ma swoje zalety, ale finalnie i tak ważny jest czas z ostatniego znacznika na mecie, a nie to co mi pokazał zegarek 🙂 Bo wiesz jak to jest, ludzie biegną atestowane 10 km, wychodzi im na zegarku 10,2 km to sobie liczą życiówkę np. o 40 sekund lepszą, bo „zegarek pokazał” a potem jeszcze robią raban na stronie organizatora, że – TRASA BYŁA ŹLE ZMIERZONA, to skandal, żądam zwrotu pieniędzy!!! 😉

    Kate, dziękuję 😉 Powiem Ci, że ja bym wziął wszystkie podbiegi świata w niedzielę, byleby ktoś w zamian zabrał ode mnie wiatr.
    Kciuki się przydadzą!

    Polubienie

    1. Końcowy znacznik najważniejszy, ale pod drodze kilometry potrafią mieć i 1,2km i 0,8km i tu GPS się przydaj żeby nie zwariować z tempem.

      PS. Jestem ciekawy co taki gagatek od skracania sobie życiówki o te kilkadziesiąt sekund robi jak na atestowanej dyszce zegarek pokaże mu 9,92km, a niby życiówka jest 🙂

      Polubienie

  8. Może nie umiem wczuć się w intencje autora i nie rozumiem słowa pisanego 🙂 ale to w końcu jesteś zadowolony z tego biegu? Świetny wynik, można tylko gratulować, do tej pory jestem pod wrażeniem, no ale jak celowałeś w 1:13:xx to lekki niedosyt może być.

    Polubienie

    1. Oj Dariush drążysz temat…drążysz strasznie 😀
      Jestem, czy nie jestem, a jakie to ma znaczenie? Wynik jaki jest każdy widzi. Takie coś człowiek nabiegał i trzeba z tym żyć 😉 Jak to powiedział Robert Górski w skeczu „Drzwi”:
      „A co to znaczy, że jest prawe czy lewe oko? Tak już jest i koniec. Z tym się człowiek rodzi i się z tym już nie dyskutuje.”

      Polubienie

  9. Gratuluje wyniku.

    Widzę, że parametry wydolnościowe idą w górę i to bardzo dobrze. Podstawy zbudowane. Radzę powoli kierować się w kierunku szybkościowo-siłowy jeśli myślisz o okolicach 1:08/1:07.
    Jeśli chodzi o wiatr to deklaruje się, że za rok będę cię osłaniał . Albo przynajmniej będzie można pobiec ramie w ramie i nie wyglądać głupio na zdjęciach :). BTW mam 195cm wzrostu.

    Polubienie

    1. Panie Wooki – nie myślę o takich okolicach i bardzo proszę bez tego typu żartów bo jeszcze gotów jestem pomyśleć, że to złośliwość 😉
      Ja w 3 lata ledwo z 1:23 na 1:15 zszedłem, także widać że zbyt zdolny to nie jestem. Ale już 1:12-1:11 to byłoby przyjemnie przytulić, kto wie, może się kiedyś uda.

      Po drugie, tak to prawda trzeba poszukać jakiś prędkości i siły. Dokładnie to planuję robić do końca roku. 😉

      Po trzecie, dzięki za gratki i na pewno za takim wieżowcem jak 195 cm to biegłoby się w niedzielę sympatyczniej 🙂

      Polubienie

Dodaj komentarz

Website Built with WordPress.com.

Up ↑