3:00;00 w Maratonie

Jak to mówi królowa Elżbieta II, witając się każdego poranka ze swoim mężem Filipem księciem Edynburga:

„No siema!”

I na tym skończmy te królewskie uprzejmości. Może przejdę od razu do rzeczy.

Dobrze wiem co Was podnieca. Wiem, bo mnie podnieca dokładnie to samo. Gdybym pisał do osób niezwiązanych z bieganiem, mógłbym powtórzyć za Marylą Rodowicz: bo to co nas podnieca to czasem też jest seks, a seks plus pełna kasa, to wtedy sukces jest…Ale bądźmy szczerzy, którego biegacza podniecają takie pierdoły?

Życiówki! To jest dopiero dopamina, co się zowie.

Uwaga, będzie ciekawostka 😉

Kiedy przeniosłem się z Biegloga na platformę WordPress okazało się, że jednym z najbardziej klikanych przez Was odnośników tamtego poniedziałku były – ŻYCIÓWKI. Tym bardziej mnie to zaskoczyło, że na Bieglogu moje życiówki wisiały na stronie startowej już od 2 lat. I nagle ludzie zapragnęli jeszcze raz je przejrzeć, tak jakby miało się tam skrywać coś nowego, niesamowitego, czego jeszcze nie widziano. Pomyślałem sobie wtedy – aha, czyli to Was kręci.

Z życiówkami mam taką historię, że dwa razy poczułem się mocno wydy….oszukany podczas ich osiągania. Do pierwszego takiego występku doszło w Lublinie w roku 2014 – tym podczas listopadowej „Dychy do Maratonu”. Owszem biegło mi się dobrze, owszem drugą część dystansu ładnie goniłem, ale kiedy wparowałem na metę z nowym PB 36:59 oszalałem ze szczęścia. Byłem w szoku, bo miesiąc wcześniej pobiegłem ledwo 40 minut. No ale ten fakt, jakoś umknął moim neuronom w całej tej euforii. Krótko mówiąc – nie załapałem że coś tu śmierdzi. Dopiero kilka godzin później, jak już zdążyłem odtrąbić swój wyczyn na Facebooku, zaczęły dochodzić do mnie informacje, że jednak trasa była niedomierzona…o jakieś 300 metrów. Oj robota na szorstko i bez mydła, że tak to metaforycznie określę.

Był też taki Bieg Sambora w Tczewie jesienią 2016 roku. Kilka tygodni po maratonie postanowiłem sprawdzić moc podczas 10 km. Celem było złamanie 36 minut. I szło to wszystko elegancko, cały czas utrzymywałem tempo które dawałoby mi wynik w granicach 35:20 z palcem w nosie. Na 9 km jeszcze czułem się mistrzem świata w wadze koguciej, duży zapas wyrobiony, wystarczyło dotoczyć się do mety z jakimś 3:40 – 3:50 na ostatnim kilometrze i wsio. Tylko że biegłem, a mety ani widu ani słychu. 3:30 na blacie, a tej cholernej maty pomiarowej nima. 4:00 – coś tam powoli migocze przed oczami….ostatni kilometr ku wielkiemu zaskoczeniu wychodzi mi w 4:27… No zły byłem wtedy. Po prostu kilometry zostały źle oznaczone i przez 90 procent biegu żyłem w wyimaginowanym świecie mocnego tempa i spektakularnego PB. Skończyło się na biednym 36:05.

Ale to wszystko i tak pikuś. To wszystko nic przy tym co musi przeżywać człowiek z życiówką 3:00;00 w maratonie. Znacie kogoś takiego? Tak sobie próbuję ostatnio wyobrazić. Trenujesz spokojnie przez kilka lat, poprawiasz się na krótszych dystansach, aż w końcu czujesz, że jesteś gotowy na maraton. Wedle wszystkich przeliczników powinieneś pobiec na złamanie 3h i faktycznie przygotowałeś przez ostatnie miesiące formę na pokonanie tej „magicznej granicy”. No ale teoria teorią a życie życiem i brakuje. Brakuje tej jednej cholernej sekundy. Zamiast „dwójki z przodu”, masz „trójkę z przodu” i wielką ochotę by zaraz za metą pozbawić „jedynek” tych wszystkich triumfujących trójkołamaczy. Zdejmujesz z łydek kompresję, buty z nóg i robisz sobie z obu elementów japońskie nunczako w wersji RUN. Okładasz wszystkich jak leci, dostaje się nawet Bogu ducha winnej dziewczynce wręczającej medale. Na nic zdają się nawoływania spikera aby zaniechać przemocy. Lejesz chłopca od izotoników. Krzyczysz, że pozwiesz firmę pomiarową do Trybunału w Hadze, a organizatorów ześlesz do łagrów. Że to skandal, hańba i zaprzaństwo! I wykrzyczałbyś również, że tak naprawdę to nie biegasz dla życiówek, oczekujesz po prostu zwykłej uczciwości i profesjonalizmu, ale w tym momencie podjeżdża ambulans i smutni panowie w białych kitlach wstrzykują ci Pavulon. Bo to akurat maraton w Łodzi był, co nie.

A tak poważnie, to jest to dobry temat na jakąś pracę dyplomową. Wpływ nieuzyskanej życiówki na pożycie małżeńskie. Albo. Znaczenie niezrealizowanego biegowego celu na wydajność w pracy. Albo. Nie złamanie 3 godzin w maratonie, jako czynnik podnoszący poziom agresji.

Podsumowując, życzę Wam udanego pożycia, satysfakcjonujących zarobków i spokoju ducha. A więc – skruszcie te swoje biegowe mury. 😉


I mam teraz jeszcze taką małą prywatę. Jakbyście mogli wypełnić tę ankietę, cobym wiedział tak pi razy drzwi, jakie są Wasze możliwości i chęci czytelnicze, to byłbym zobowiązany. Choć wina już nie planuję wysyłać w podzięce, gdyż jak się okazało w poprzednim wpisie – pomysł trafił na wyjątkowo podatny grunt 😉

PS. Na zdjęciu widać nunczako – gdyby ktoś się nie domyślił 😉 – no i jest też Bruce Lee, ale to chyba oczywiste.

13 myśli w temacie “3:00;00 w Maratonie

Add yours

  1. Aż się oplułem czytając opis trójkołamacza. Ja łąmiąc 45 minut na 10km wbiegłem na metę w czasie netto 44:59. Smiałem się tak, że ludzie patrzyli na mnie jak na wariata. 😉

    Polubienie

  2. Nie znam nikogo z życiówką 3:00:00 ale sam mam życiówkę na 10 km bliską „ideałowi” – 39:03 Pamiętam reakcję kumpla , jak usłyszał mój czas – „o k… a to pech, co?
    Wbrew pozorom, jednak ja byłem z niej przeszczęśliwy – zrobiłem ją po 5 tygodniach roztrenowania – do tej pory nie rozumiem, co się stało – bieg z atestem.

    Rozkminiałem kiedyś magię liczb, którą stosują biegacze. Cóż to za dramat pobiec maraton w 3:00:00, a jaki mega sukces, gdy będzie to 2:59:59? I udało mi się przekonać samego siebie, że to nie ma znaczenia. Przecież to tylko okrągłe liczby. Trochę jak bzdura pt. 40 urodziny są ważniejsze niż 41?
    Po samoterapii, doszedłem do wniosku, że walczę teraz o życiówkę, nie 38:59 ale porządną 38:38. Będzie przynajmniej łatwa do zapamiętania 🙂

    PS. Wrzucam do studni z pomysłami inny dylemat początkujących – „zapisać się na zawody? A jak będę ostatni?”
    Zbadałem temat od strony praktycznej na zawodach rowerowych – http://ganianie.pl/mocniej-szybciej-dalej/

    Polubienie

    1. Podpisuję się obiema rękami! Kiedy rok temu pobiegłam połówkę w 1:40:34 padło pytanie, czy teraz będę robić plan na złamanie 1:40. No litości… fajnie jest mieć ładną końcówkę, ale kolejną połówkę pobiegłam w 1:39:09 i na pewno cieszyła mnie bardziej niż 1:39:59 😉 granice są sztuczne a bieganie „na złamanie xx:yy” często źle się kończy, lepiej startować z założoną intensywnością, albo chociaż tempem (które niekoniecznie musi dać okrągły wynik).

      Polubienie

  3. Z tymi życiówkami na krótszych dystansach to chyba można jeszcze jakoś przeboleć że granica nie padła, ale przy maratonie…no nie wiem. Wrzuciłem sobie na bęben – jak to mówią gliniarze – tegoroczny i zeszłoroczny Orlen, to w tym roku nikogo z czystym 3:00;00 netto nie było, ale za to dwóch szczęśliwców z 2:59;59 już tak 😉 Dla odmiany w 2017 był jeden facet u którego widzę krystaliczne, niewzruszone 3:00;00…chętnie zrobiłbym z Nim wywiad 😉

    Polubienie

    1. No właśnie przy maratonie jakie znaczenie ma sekunda czy nawet 10s? To jakaś inna klasa sportowa?
      Jak pobiegniesz maraton w 2:59:30 to ocenisz go dużo lepiej niż miałbyś 2:59:32?
      A 2:59:59 i 3:00:01?
      To takie same 2s różnicy 😀 Dopóki te 2s nie oznaczają, że byłeś drugi zamiast pierwszy albo, że przegrałeś zakład to tylko cyferkomania 😀
      Stajemy się niewolnikami liczb.

      Inna para kaloszy to opisane przez Ciebie błędy w oznaczeniach km, niedomierzone trasy itp. Ja ostatnio na Oshee przez większość dystansu byłem rozpromieniony bo wychodziło z zegarka, że biegnę na porządne połamanie 39. W dodatku nie czułem żadnego kryzysu. Mocno ale bez zjadania asfaltu. Jakiesz rozczarowanie gdy zegar pokazał 39:15 bo albo zegarek przekłamał albo nadbiegalem 60m.
      I teraz zaczynają się wątpliwości – gdybym wiedzial to dałbym radę pobiec szybciej o 15s? Czułem się naprawdę świetnie.
      I czy to oznacza, że jestem w lepszej formie niż jak miałem 39:03?
      Odczucia kontra konkret cyferek. Kto ma rację? I jak sobie z tym poradzić?
      Ja zapisałem się na kolejną dyszkę, żeby sprawdzić 😉

      Polubienie

      1. Jesteś bardzo logiczny w tym co piszesz 😉 To wszystko prawda. Tylko co z tego skoro jakoś tak się przyjęło i wryło do głów biegaczy, żeby mieć te „2 z przodu” w swoim maratońskim wyniku? Może to jest swego rodzaju magia cyfr itp ale ludzie pragną tej „dwójki” – a w każdym razie ja pragnąłem. Ja sobie tę magię 2:XX tłumaczę tym, że jeśli Twój maratoński wynik zaczyna się od „2” to znaczy, że Twój maratoński wynik zaczyna się od tej samej cyfry co Rekord Świata (przynajmniej jak na razie), że jakby na to nie patrzeć to masz wynik, który jest choć w tym minimalnym stopniu podobny do wyników najlepszych maratończyków świata.

        Polubienie

      2. Akurat jeśli chodzi o Oshee, to nie mam zarzutów jeśli chodzi o źle zmierzoną trasę. Skoro trasa ma atest, to traktujemy tak jakby wszystko było ok nawet jeśli na zegarku masz 50, 70 czy 100 m więcej (bo raczej nie mniej). Oczywiście wyjątek potwierdza regułę – patrz niedomierzony Półmaraton chyba w Poznaniu, chyba w zeszłym roku).

        Z własnego doświadczenia nauczyłem się, aby nie patrzec na zegarek w trakcie biegu, tylko cisnąć jak sobie nakreśliłem przed biegiem. Czas kontroluję tylko na oznaczonych km-ach (tak, wiem, też są błędy), ale dzięki temu mam ogólny ogląd postępów i wiem czy przyspieszyć, czy mam jeszcze zapas. Tak było w tym roku na Oshee – na 5 km 21:36 i czułem się super i postanowiłem przyspieszyć. Kolejna kontrola była w momencie gdy na ostatniej prostej zobaczyłem zegar i wtedy to już było w trupa. Dzięki temu zrobiłem fajny wynik (42:42 😉 ) i poprawiłem życiówkę o 2:17.

        Polubione przez 1 osoba

  4. Ja Ci dam za te żarciki z Łodzi! 😛 Historia sprzed kilkunastu lat, ale nadal widzę skojarzenia negatywne górą 😉

    Polubienie

    1. Hehe, Łódź zawsze spoko 😉 Chociaż w sumie to nigdy nie byłem. Ale akurat przy okazji Trójkołamaczy to jest od tego roku na tapecie, w związku z tą akcją, żeby stworzyć lepsze warunki pretendentom do „dwójki” z przodu.

      Polubienie

      1. To zapraszamy, zewsząd mniej więcej tak samo daleko 😉 Na przykład jesienią jest ciekawy półmaraton leśny, Szakala się zwie, polecam gorąco 🙂

        Polubienie

  5. Teraz sobie przypomniałem mój pierwszy półmaraton – 1:34:00. Celem było złamanie 1:35 i się udało, ale jednak coś tam z tyłu ze zgryźliwością pytało czy nie dało się pobiec 1 sekundy szybciej?? No jedna sekunda na ponad 21 kilometrów. 🙂

    Polubienie

    1. Głupio mi poprzedni koment wyszedł. Chodzi mi o to, że szkoda, że nie znam osoby, która te 3:00;00 pobiegła, bo to ciekawy przypadek byłby 😉 1:34;00 uwierało, wiec przy 3h 00m 00s dopiero byłaby pewnie drzazga w sercu.

      Polubienie

  6. Z życiówką 3.00.00 nie znam, ale znam gościa, który pobiegł 3.01.12. Załamany nie jest, bo wg. jego zegarka wyszło 2.59.12 i mówi, że takiej wersji będzie się trzymał 😉

    Polubienie

Dodaj komentarz

Website Built with WordPress.com.

Up ↑