Kupienie biletu na pociąg może okazać się większym wyzwaniem, niż wytypowanie tytułu piosenki „po jednej nutce”. Przekonałem się o tym dwukrotnie. Pierwszy raz w sierpniu roku Pańskiego 2000. Staliśmy z tatą w kolejce do kasowego okienka na dworcu Wałbrzych Główny. Kiedy w końcu nadszedł nasz czas podeszliśmy w stronę pani schowanej za szybką, zupełnie nie spodziewając się, że cokolwiek może pójść nie tak.
- Jeden normalny i jeden szkolny do Szklarskiej Poręby.
Tato mówił z dużą pewnością i swobodą, jak człowiek który już setny raz wyrusza w podróż pociągiem i nic nie może go zaskoczyć. Tylko, że właśnie w tej chwili, okazało się, że życie wcale nie jest tak oczywiste i klarowne.
- Do Szklarskiej Poręby Górnej, Średniej, czy Dolnej?
Stanęliśmy jak wryci spoglądając na siebie wzrokiem pełnym zakłopotania. Ale tato na moje szczęście nie dał się zbić z pantałyku.
- Skoro jedziemy w góry….to niech będzie, że do Górnej!
I wytypował idealnie, po jednej nutce.
…
Dokładnie 6 lat później stałem już przy kasowym okienku zupełnie sam. Wybierałem się na studia do Stalowej Woli. Tak, tak, to nie pomyłka. Kiedy moi licealni koledzy i koleżanki bukowali bilety do Wrocławia, Krakowa, Poznania, czy Warszawy, Krzysiu jechał gdzieś nad San, do miejsca gdzie Podkarpacie przylega do Lubelszczyzny niemal jak w miłosnym uścisku. [I już teraz chyba każdy czytelnik tego bloga wie, dlaczego tutejsze wpisy nie ociekają zbytnią inteligencją.] W każdym razie, w końcu nadszedł mój czas, kiedy to zupełnie nie spodziewając się, że cokolwiek może pójść nie tak – podszedłem do kasowego okienka.
- Ulgowy do Stalowej Woli, proszę.
- Do Stalowej Woli Południe, Stalowej Woli, Stalowej Woli Centrum, czy Stalowej Woli Rozwadów?
Jak to mówią komentatorzy sportowi – historia lubi się powtarzać. W ułamku sekundy przypomniałem sobie Wałbrzych sprzed 6 lat i podobną rozterkę. Przypomniałem sobie słowa taty i jego tok myślowy. To mnie uratowało.
- Skoro studia w Stalowej Woli, to poproszę do Stalowej Woli, tej zwykłej, bez żadnych dodatków.
I wytypowałem idealnie, po jednej nutce.
….
Zawsze muszę coś chlapnąć
Może nie od samego początku, ale spodobało mi się w tej Stalowej Woli. Miasto w wielu przypadkach podobne do mojego. Tak jak Kędzierzyn rozwinął się na bazie Zakładów Azotowych, tak Stalowa usamodzielniła się jako odrębny byt na bazie Huty. HSW i klub piłkarski ZKS Stal Stalowa Wola – chyba dwie najbardziej związane z miastem rzeczywistości. Huta Stalowa Wola i fanatyczni kibice Stali. Z tym że podczas pierwszych dni na uczelni i pierwszych zajęć niewiele jeszcze o obu tych rzeczywistościach wiedziałem.
Jakoś w drugim tygodniu studiowania doktor nauk społecznych prowadzący inauguracyjne ćwiczenia z makrosocjologii zaproponował, żeby każdy z nas wstał, przedstawił się i opowiedział o sobie. Pomyślałem – aha, jest konkurs! Naprędce stworzyłem w głowie błyskotliwą (w moim mniemaniu) autoprezentację. To jest mój moment! Pierwszy rok studiów, piękne dziewczyny wkoło, nowe dorosłe życie bez rodziców na widoku – trzeba zacząć z przytupem! Kiedy nadeszła moja kolej na przemówienie, byłem gotów:
Cześć, nazywam się Krzysiek, pochodzę z Kędzierzyna-Koźla, stolicy polskiej siatkówki. Interesuję się szeroko pojętym życiem społecznym i politycznym. W wolnych chwilach słucham jazzu, od sześciu lat trenuję biegi średnie. Moją pasją jest sport w każdym jego wymiarze. Od dzieciństwa kibicuję zwłaszcza Legii Warszawa, która wczoraj – notabene (dziewczyny aż podskoczyły z krzesełek słysząc „notabene”) – wygrała z Pogonią Szczecin na wyjeździe 1 do 0.
Osunąłem się na siedzenie z poczuciem dobrze wykonanej roboty. Byłem przekonany, że tą wypowiedzią uzyskałem status ulubieńca płci pięknej na kolejne kilka miesięcy. Tymczasem, przyszła kolej na następną osobę. Ale bądźmy szczerzy – czy ktokolwiek był w stanie przebić moje wystąpienie? Znalazł się jednak chętny i odważny, aby spróbować swoich sił. Najpierw usłyszałem szuranie krzesełka za swoimi plecami, a po chwili odezwał się niski, męski głos.
Cześć, nazywam się Tomek, pochodzę ze Stalowej Woli i tutaj mieszkam. Jestem kibicem Stalówki a Legii szczerze nienawidzę. Z kolegą z ławki przede mną porozmawiamy sobie po zajęciach.
Poczułem na plecach ciarki, ale nie tracąc rezonu zerknąłem za siebie. Chłop jak dąb, fryzura na rekruta i łańcuch na szyi jakby dopiero co z krewnymi Don Wasyla obrobił jakiś lombard.
Zawsze muszę coś chlapnąć – pomyślałem.
…
Mamy rok 2018 a ja chlapnąłem, że pobiegnę w środku maja maraton. Jak widać lata mijają a niewiele się zmienia. Im bliżej godziny „zero” tym bardziej chciałbym się z tego maratońskiego pomysłu wycofać. Nie czuję się gotowy na ten bieg, a co jak co ale 42 kilometrów nie powinno biegać się z doskoku i niejako przy okazji. Tu powinna być baza, tempo M i tempo P, a potem jakieś wyostrzanie i bum! – w marcu lub kwietniu w chłodny wiosenny dzień, w dużych ogólnopolskich zawodach.
Zapowiadałem w zeszłym tygodniu, że na niedzielę planuję 4x3km p. 2′ po 3:45/km. Heh, no i zacząłem ten trening na stadionie w niedzielne samo południe. Tylko, że już od samego początku czułem napór w jelitach i po przebiegnięciu pierwszej trójki w 11:07 zamiast się zatrzymać, poleciałem dalej. Tak to już jest z żołądkiem, że dopóki biegniesz dopóty to co w trzewiach jakby idzie w stan uśpienia, jeśli natomiast zatrzymałbym się na 2′ przerwy najprawdopodobniej musiałbym szukać WC. No więc stwierdziłem, że zamiast łamanej dwunastki, zrobię ciągiem dyszkę, a zamiast biec po 3:45 pobiegnę trochę szybciej. Treningowa Januszerka w swojej najczystszej postaci. Ostatecznie wyszło 10 km w 36:37, czyli po 3:39/km z okładem (śr hr 173,max183). Jak to mówią ludzie, którzy o mały włos przedawkowali wojskową grochówkę – dupy nie urywa. Zwłaszcza wysokie tętno przy stosunkowo słabym tempie sprawia, że do Szczytna pojadę z całą masą wątpliwości.
Jako że nie lubię szukać wymówek po biegu, postanowiłem oszukać system i wymawiam się już teraz, dziś, na niespełna 100 godzin przed startem.
Tak czy owak, trzymajcie kciuki, jeśli akurat będziecie mieli wolne ręce. Najważniejsze to ukończyć w zdrowiu. Choć nie ma co ukrywać, że jeśli skończę poza podium, to będę zły. Ale to z drugiej strony może i dobrze, bo relacje z nieudanych biegów jakoś zazwyczaj pisze mi się lepiej, niż te kiedy wszystko poszło zgodnie z planem.
No i na koniec puenta tego wpisu niech może wleje trochę nadziei. Ten cały Tomek z ławki za mną okazał się być w porządku gościem. A więc może jednak – nie taki diabeł straszny?
…
PS. Żeby zrobić lepsze tło tej całej maratońskiej rywalizacji to napiszę jeszcze, że obsada biegu zapowiada się na tyle mocna, że nawet jeśli machnę nowe PB to mogę skończyć na 7 lub dalszym miejscu i wcale nie być z tego tytułu szczególnie zdziwionym. Na podium to musiałbym zrobić bieg życia. Aha, ma być 20 kilka stopni i pełne słońce.
PS2. Ankieta z poprzedniego wpisu wciąż jest aktywna, jakby ktoś coś 😉 Jak na razie oddaliście 23 głosy i wyniki są zatrważające. 😉
Nie januszerka, tylko bazujące na doświadczeniu dynamiczne reagowanie na zmIeniające się warunki.
Też muszę zawczasu napisać o wymówkach przed niedzielą.
PolubieniePolubione przez 1 osoba