X Bieg Piekarczyka

Mówi się, że najważniejsze jest pierwsze wrażenie. A ja wrażenie zaraz za metą Biegu Piekarczyka miałem bardzo dobre. Tylko że w bieganiu nie jest istotne to co komu się wydaje, ale ostatecznie liczy się protokół z zawodów i ta czarna tabelka na białym tle. Wyniki, fakty, konkrety. A konkrety są takie, że…

Biegacze swoje niedziele zaczynają inaczej niż reszta społeczeństwa. Wstajemy rano, żeby wyrąbać najcięższy i najdłuższy trening w ciągu tygodnia, ponieważ w pozostałe dni zwyczajnie brakuje nam na to czasu. W alternatywnej wersji wydarzeń – wstajemy rano i jedziemy na zawody.

Ja wstałem o 5:30, żeby zdążyć na tramwaj o 6:56, żeby z kolei zdążyć na pociąg o 7:47. Uff…Zdążyłem. 1-0 dla mnie. Jednak jakieś półtorej godziny później to ja niestety musiałem wyjmować piłkę z siatki. Upał w Elblągu dawał o sobie znać mimo stosunkowo wczesnej pory. W tym momencie rura mi trochę zmiękła a morale opadło. Albo na odwrót.

Kwadrans później stojąc już w biurze zawodów natknąłem się na pana Bonifacego Wambua, a kolejne dziesięć minut później robiąc rozgrzewkę jeszcze na dwóch jego kolegów rodem z Czarnego Lądu.

Pogoda nie na wynik, stawka nie na miejsce. Motywacja na poziomie Żuław Wiślanych.

Ot, popadli my w kałabanię…Ot, zagrzęźli my, a czort karty rozdaje. Powtarzałem sobie w głowie słowa Kargula (albo Pawlaka, w każdym razie na pewno Samych Swoich). Cały ten wyjazd do Elbląga z każdą chwilą zdawał mi się pomysłem coraz bardziej chybionym.

Może chociaż trasa będzie sprzyjała?

Start!

Ustawiłem się w pierwszym rzędzie, ale zaraz po wystrzale wcale nie wyrywało mnie do szczególnie mocnego tempa. Początkowo było z górki, więc tym bardziej starałem się trzymać wznietę na wodzy i zbytnio nie pędzić. Jest okej. Równy asfalt, kurtyna wodna, można biec. Gdzieś po 3 minutach zaczynam wypatrywać w oddali tabliczki z 1 km, ale niczego nie widzę. 3:20 i komuś pika w zegarku lap pierwszego kilometra ale ja ciągle szukam wzrokiem oznaczenia organizatora. Nie ma. Kręcę jeszcze głową do tyłu, bo może przeoczyłem…Jeb! Skręcam sobie kostkę na dziurze przy studzience kanalizacyjnej. I tylko czuję jak szuram po ziemi zewnętrzną częścią mojego nowego, dopiero co zamówionego, pachnącego jeszcze fabryką w Wietnamie NB 890v6 London Marathon Edition. Na szczęście biegnę dalej, jednak mam gumowe kości i stawy jak Hubba Bubba bo nic mi się ostatecznie nie stało.

Gdzieś za 2 kilometrem wbiegamy w jakieś chodniki, kocie łby, zakręty, serpentyny, kurna, we wszystko co najgorsze. Wbiegając na mostek wypadam na moment za taśmy, po chwili znowu jestem jednak na trasie. Znowu jakiś zakręt, kubki z wodą, zakręt, kurna zakręt, a no i jeszcze nawrotka o 180 stopni. Wąska tak jak wąski jest wąs Zorro, albo jak wąski jest „Wąski” człowiek Stefana „Siary”. I jest 3km, a potem 4 km i okolica ładna, zabytkowa, a jak są zabytki to jest też kurna, co? No kocie łby, kurna. Nie ma zabytków bez starego bruku idealnego do romantycznych przechadzek przy zachodzie słońca. Nie ma. Widocznie jestem biegowym „francuskim pieskiem” ale załamuje mnie ta trasa. W każdym razie na 4 km łapię sobie 13:43 i to jest dobre tempo. Idealnie takie jak chciałem, na spokojne złamanie 35 minut, 3:25/km.

I jeśli w tym momencie pomyślałeś sobie – o jak fajnie pędzi, będzie dobry czas! – to nie zapominaj, że czytasz relację Krzysia, a tutaj nic nigdy never ever nie układa się tak jak należy.

Skoro początek pięciokilometrowej pętli był z górki, to gdzieś, w końcu kara musiała nadejść. I nadeszła. Podbieg, długi, wymagający, ja wiem? Może i 400 metrowy. Skutek tej wspinaczki jest taki, że 5 kilometr robię w 4:02 i bańka pryska, połówka w 17:46 i na łamanie czegokolwiek to się tutaj nie zanosi.

Jak wyglądała druga „piątka”? Dobrze wyglądała, bo niewiele traciłem. Uciekłem jednemu rywalowi, dogoniłem drugiego i trzymałem tempo w ryzach, tracąc niewiele sekund względem pierwszej pętli. Ominąłem dziurę przy studzience, a więc jak to mówią piłkarze – wyciągnęliśmy wnioski. Na drugiej pętli nie wypadłem już z trasy przy skręcie na mostek. I w sumie…wiem, że głupio to zabrzmi…ale serio…no strasznie głupio to zabrzmi…ale okej, niech będzie, tylko prawda nas wyzwoli – ciągle czekałem aż tak naprawdę się zmęczę.

Biegłem sobie po te 3:3x nawet w niezłym komforcie, ale totalnie nie potrafiłem cokolwiek przyśpieszyć, zerwać tego tempa, a była okazja, bo Karol biegnący przede mną mocno tracił na drugiej „piątce”. Tylko że we mnie nawet małej iskierki do jakiegokolwiek pościgu po prostu nie było. Taki bieg na alibi. Byłem, postękałem, dobiegłem. The end of story.

Druga piątka w 17:57, ostatni kilos pod górkę w 3:59 i tyle w temacie. 10 miejsce OPEN, 35:43, szósty Polak 😛 No i że tam duble, nie duble, ruble, kopiejki, wiekówki, skuwki to stanąłem jeszcze na 1 stopniu podium w kat M30.

34258539_10209548510547981_1714519075905863680_n

Zaraz za metą byłem zadowolony z dwóch powodów. Nie przegrałem z nikim kto miałby gorsze PB na dychę ode mnie. A to jest zawsze dla mnie warunek priorytetowy, żebym był zadowolony z zawodów. 🙂 Przede mną byli jedynie zawodnicy z dużo mocniejszymi życiówkami, co krótko mówiąc – ujmy mi nie przynosi. Druga rzecz, to zaraz za metą miałem poczucie, że w tych warunkach, na tej trasie to nie ma bata, żeby zrobić PB i że te moje 35 to jest przyzwoity wynik. No.

Ale potem przejrzałem wyniki, a tam Paweł 32:08, PB. Czyli jednak można było. Szacun dla gościa!

Zostało teraz kilka dni do Biegu Uniwersyteckiego, który będzie dla mnie kluczowy tej „późnej wiosny”. Tu już trzeba będzie się zmęczyć i trzeba będzie powalczyć. Nie będę mierzył się ani z Maio Kimayo, ani z żadnymi Sergiejami, ale z lokalną stawką biegaczy. I po tym biegu będę wiedział dość dokładnie, jak na tle tej lokalnej stawki rzeczywiście wypadam.

PS. Poszukiwana „szybka piątka” jesienią, ktoś coś? Załamuje mnie kalendarz biegowy, kupę półmaratonów, dziesiątek, maratonów, utra cudów a jakaś zwykła ludzka „piątka”? Ze świecą szukać.

fot. info.elblag.pl

fot. Anna Dembińska

9 myśli w temacie “X Bieg Piekarczyka

Add yours

  1. Świetnie się czyta Twoje relacje. Pogratulować lekkości pióra no i nie najgorszego przecież wyniku 🙂 a tak w ramach ciekawostki to pan Mayio Kimayio & company w sobotę tryumfowali w półmaratonie solidarności Świdnik-Lublin, potem szybki przejazd do Suwałk i tam zgarnięcie puli w sztafecie i wieczornym biegu na 10,5 km, no a na deser ten Piekarczyk w niedzielny poranek 🙂

    Polubienie

  2. Piątka jesienią?

    Podobno szybka trasa jest na biegu Arasmusa (https://biegarasmusa.pl/)- tak przynajmniej reklamują (nie startowałem). Warto też sprawdzić jak będzie to wyglądało podczas Półmaratonu Praskiego (w tamtym roku coś pokręcili z trasą).

    Ze swojej strony na pewno mogę polecić 5 km podczas Maratonu Warszawskiego – trasa bardzo szybka i typowo „warszawska” (o ile się nie zmieni w tym roku).

    Polubienie

    1. Dzięki! Zasadzam się na tę „piątkę” przy maratonie, ale póki co o niej cisza jak makiem zasiał, więc już zwątpiłem czy będzie czy nie. 🙂 A potem Runbertów, ale też póki co nie wiadomo czy organizują w ogóle.

      Polubienie

  3. Piątka przy Maratonie Warszawskim jest bardzo fajna. Zrobią, zrobią. Ze 2-3 lata temu ogłosili, że zamiast niej organizują jakąś sztafetę czy inne wuje-muje, to po fali hejtu w komentarzach przywrócili. 😉

    Polubienie

  4. Polecam „piątkę” przy „połówce” bydgoskiej, 21 października. No i niezmiennie, rzecz jasna, gratuluję formy biegowej oraz wrodzonego dostępu do lekkiego pióra.

    Polubienie

Dodaj komentarz

Website Built with WordPress.com.

Up ↑