City Trail Olsztyn #1 (2018/2019)

Odzyskałem spokój.

I choć powyższe zdanie składa się jedynie z dwóch wyrazów, udało mi się zmieścić w nim całkiem dużo przekłamań. Bhawo Ja! Nic tylko przywołać w tym momencie Brzechwę:

Zdolny jestem niesłychanie,
Najpiękniejsze mam ubranie,
Moja buzia tryska zdrowiem,
Jak coś powiem, to już powiem. /Samochwała/

Logika nakazuje, że aby mówić o odzyskaniu czegoś należy to wcześniej w ogóle posiadać. Ja nigdy nie miałem w sobie zbyt wiele biegowego spokoju. Odkąd sięgam pamięcią wolałem szarpać się z treningiem, zamiast płynnie i konsekwentnie przechodzić od jednego do drugiego etapu. Wolałem jeść wielkimi łyżkami od czego dostawałem niestrawności niż powoli i stopniowo karmić swój wrażliwy żołądek za pomocą łyżeczki. Nakładałem sobie na talerz z górką, co kończyło się porozwalanym pod stołem żarciem. A po polsku?

Treningi robiłem na samopoczucie. Gdy czułem się dobrze, biegałem szybko, gdy czułem się słabiej biegałem wolniej. I nieważne czy do wykonania było rozbieganie, czy tempo, rozruch przed zawodami, czy rozbieganie dzień po zawodach. Gdy czułem się dobrze, biegałem szybko, gdy czułem się słabiej biegałem wolniej. A po polsku?

Szczególnie utkwiło mi w pamięci jedno niedzielne rozbieganie z trenerem i chłopakami. Akurat tamtego dnia czułem się dobrze, więc postanowiłem przyśpieszyć końcówkę. Chłopaki wcale nie zamierzali odpuszczać, więc automatycznie z rozbiegania zaczęły robić się zawody na ostatnie 2-3 km. Wyszło z tego fajne ściganko, ale gdy dobiegliśmy do mety, a następnie odczekaliśmy jeszcze kilka minut na trenera, nie było już tak fajnie. Dostaliśmy opierdol. Za przyśpieszenie!? Nie mogłem tego zrozumieć, ale trener nie miał wątpliwości – rozwaliliście cały trening i w zasadzie cały tydzień – mówił.

Takich treningów na których wyprztykiwałem się w głupi sposób mógłbym wymienić mnóstwo. Ostatnio wydawało mi się jednak, że zaczynam coś kumać, że zamiast podniecać się mocnymi treningami umiem oszczędzać energię i zapał na zawody. Dlatego też ostatnie 2 tygodnie przed startem w City Trail miały być poszukiwaniem mocy, świeżości, dobrego samopoczucia przy bardzo oszczędnym trybie treningowym. Takie też były, ale niestety do czasu.

W pierwszym tygodniu bardzo zwolniłem na rozbieganiach, kręcąc się na tempach rzędu 4:50-5:10/km. Było to dla mnie coś nowego, ponieważ zazwyczaj rozbiegania biegam bliżej 4:30/km. Nieco przyśpieszyłem dopiero w piątek, a w sobotę….już drugi raz we wrześniu złapałem jakąś infekcję. Wyszedłem jednak pod wieczór na szybką szóstkę i rzeczywiście była szybka, bo drugie 3km biegałem poniżej 4’/km. Infekcja tak naprawdę rozwinęła się dopiero w niedzielę. Katar, zawalone zatoki, podrażnione gardło, stan podgorączkowy więc przez moment miałem wątpliwości czy jednak warto tego dnia cokolwiek trenować. Stwierdziłem jednak że nie będę wytrącał się z tygodniowego rytmu, odpocznę w poniedziałek (jak to mam zazwyczaj w planie) a w niedzielę zrobię ponownie jedynie szóstkę. Tym razem byłem już dużo słabszy niż w sobotę. Poniedziałek – free i chorowanie. Wtorek – przymusowe wolne. W środę nos się odrobinę przetkał, temperatura spadła poniżej 37 st., postanowiłem więc wyjść pobiegać. I zamiast jak normalny człowiek, który dopiero co „wyszedł z łóżka” zrobić lekki wprowadzający trucht…urządziłem sobie BNP. Czwartek? To samo tylko szybciej. Tutaj kończyłem „rozbieganie” ostatnimi trzema km odpowiednio w 3:45 – 3:30 i 3:20.

Why, tell me why?! – ktoś zapyta.

Po tym kilkudniowym chorowaniu chciałem oszacować ile straciłem z formy. A jak najlepiej sprawdzić swoją biegową kondycję? Robiąc jakiś test. No to zrobiłem.

W piątek miałem w planie zrobić luźne i krótkie rozbieganie. Wyszło 6 km po 4:17/km. Trzeba przyznać, że i ten plan powiódł mi się połowicznie.

Kiedy więc dzisiaj stawałem na starcie inauguracyjnego City Trail w Olsztynie nie czułem się najlepiej. Pół tygodnia chorowania plus pół tygodnia robienia sobie wyścigów z rozbiegań nie zbudowało we mnie większej pewności siebie.

kirklewski_ct1

Start!

Jako że, nie przepadam za czytaniem relacji z biegów (poza paroma wyjątkami), to też nie jestem mistrzem w ich pisaniu. Tak więc, bez rozbudowanych wywodów ale w skondensowanej formie wyglądało to tak:

1km – ambitny, później lekko wycofany, później znowu ambitny co daje 3:25/km.

2km – no tutaj już ruszyłem zdecydowanie. Trochę postawiłem wszystko na jedną kartę, a że miałem dzisiaj w dłoni co najwyżej parę waletów to dość szybko zacząłem za to płacić. 3:18/km.

3km – strasznie zemdlały mi ręce. Dawno nie miałem takiego uczucia, które swoją drogą kiedyś było dla mnie czymś normalnym. No ale, z mdlejącymi rękami to jeszcze można biec. No więc biegłem. 3:32/km.

4km – płuca. Nie mogłem oddychać, normalnie nie mogłem. Wdech brałem co najwyżej do połowy pojemności płuc. Coś jak w lipcu podczas tej niebotycznej wilgotności powietrza, tyle że tym razem pogoda była idealna. 3:30/km.

5km – walczyłem na podbiegu, próbowałem się jakoś zebrać w sobie, ale nie szło. Na wyrównaniu – nie szło. Na zbiegu – nie szło. Na kostce – nie szło. Na mostku – nie szło. Nie no, w pewnym momencie nawet się zerwałem ale Łukasz, który biegł przede mną ani drgnął, za nic w świecie nie byłem w stanie zmniejszyć straty.

Meta! 17:26. (2s wolniej niż rok temu na inaugurację, 23 s wolniej od styczniowego PB – takie są fakty). 8 miejsce OPEN. Chłopaki dzisiaj ładnie ganiali i nawet z tym moim – dość przyzwoitym czasem – człowiek wylądował pod koniec pierwszej dziesiątki.

Zaraz po biegu najbardziej bolała mnie głowa, potem klatka piersiowa. No więc na mój chory rozum – niedoleczone zatoki, plus płuca. Ten oddechowy dyskomfort podczas biegu odczuwałem jakby rurki oskrzeli były niedrożne, jakby przepuszczały jedynie część wdychanego przeze mnie powietrza. Ale nogi też dzisiaj niedomagały, po pierwszych dwóch mocnych kilometrach bardziej szurałem po ziemi, niż zachowywałem jakąś dłuższą fazę lotu.

City Trail to prawdziwy maraton, aby zostać sklasyfikowanym trzeba zaliczyć co najmniej 4 z 6 biegów, zatem jeden dobry/słaby start niewiele znaczy dla końcowej klasyfikacji. Mam nadzieję, że w przyszłym miesiącu odrobię straty, ale – łatwo nie będzie.

Jeśli miałbym zinterpretować w jakiś sposób dzisiejsze 17:26, to nie jest źle. Ale nie mogę napisać inaczej, bo w końcu Smajling Czelendż zobowiązuje 😉 Trudno jest mi odnieść się do tego wyniku z powodu ostatnich perypetii zdrowotno – intelektualnych, które przeżyłem. Dlatego też chcę tej jesieni pobiec atest jeszcze raz, ostatni raz. Pojadę do Warszawy za tydzień. W zeszłym roku Runbertów (bo o tym ateście mowa) przyniósł mi nową życiówkę, znam trasę, obsada będzie mocna, pozostaje tylko odpocząć, nie złapać wirusa i może uda się coś zawalczyć w Rembertowie.

Podsumowując – za tydzień kończę sezon. W jakim nastroju? Się zobaczy.

A wracając do wstępu – spokoju nie odzyskałem. Spokój w trenowaniu muszę sobie dopiero zbudować.

Hasło:

Powiedz człowiekowi, że na niebie jest gwiazd 978301246569987 a uwierzy. Napisz kartkę „Świeżo malowane”, a sprawdzi palcem.

/Tuwim/

fot. Kacper Kirklewski

7 myśli w temacie “City Trail Olsztyn #1 (2018/2019)

Add yours

  1. Ja nie wiem jak to jest. Parę lat biegania człowiek ma za sobą, a ciągle popełnia błędy jak żółtodziób i myśli, że tym razem się uda.
    Już koniec sezonu? A nie myślałeś, żeby pociągnąć do jakiegoś biegu niepodległościowego?

    Polubienie

    1. Jakbym mieszkał w Warszawie, Poznaniu, Trójmieście itp to pewnie bym ciągnął do atestowanego BN, ale tak to nie mam już ochoty na jakieś wycieczki biegowe. Zresztą żeby ciągnąć, to trzeba mieć – co ciągnąć 😉

      Polubienie

  2. Krzysztof, nie przejmuj. Po prostu Cię fantazja ponosi, a kto jej nie ma, ten nie wie, że można zajść dalej niż się widzi. Uważam, że czasem trochę szaleństwa nikomu nie zaszkodziło, a że czasem się nie udaje? Takie życie. Kiedyś się uda.
    A tak przy okazji, to do zobaczenia w Rembertowie. Przybijemy piątkę na starcie, bo na mecie to musiałbyś na mnie poczekać 😉

    Polubienie

  3. Z przeziębieniem to żadne bieganie. Wylecz się porządnie i być może z luzu uda się pobiec bardzo dobrą piątkę. Przypomnij sobie, że najlepsze czasy na CT mieliśmy w styczniu, a przygotowania trwały wtedy tylko w kilka tygodni. Powodzenia!

    Polubienie

  4. Raczej i tak bym nie zapamiętał bo mało wtedy kojarzyłem 😉 Zresztą nie byłem przekonany czy aby na pewno się udało.

    Ale teraz, już na spokojnie, dziękuje 🙂

    Polubienie

Dodaj komentarz

Website Built with WordPress.com.

Up ↑