I Olsztyński Bieg Niepodległości

Ten wpis będzie dla mnie wyzwaniem. Muszę napisać o porażce, jednocześnie nie popadając w gorzkie tony pełne biadolenia. No więc dobrze – spróbujmy.

Dałem dupy. A nie będę ukrywał, że wiązałem z tym biegiem duże nadzieje, powiem wprost – liczyłem na pierwsze od 10 lat zwycięstwo. Przeglądając listę startową już od dłuższego czasu czułem, że są realne szanse na pierwszą lokatę. W głowie krążyło krótkie, żołnierskie – jeśli nie teraz to nig…kiedy indziej. Jak widać stawiałem więc sprawę na ostrzu noża.

Wraz z Trzecim Rozbiorem w roku 1795 Polska zniknęła z mapy świata. Moje nazwisko zniknęło z pierwszego miejsca wszelakich wyników w październiku roku 2007 kiedy wygrałem po raz ostatni. Lublin, „podwórkowe zawody” o puchar rektora KUL, pętla wokół uczelnianej hali sportowej – moje ostatnie zwycięskie wspomnienie.

Dzisiaj dekadę później – 11 listopada 2017 roku w Olsztynie miałem napisać sobie nową biegową historię do której mógłbym w przyszłości wracać. Nabazgroliłem jednak opowieść zupełnie inną niż chciałem, inną niż od kilku tygodni planowałem. A brzmi ona tak.

Nie znam się na modzie, ale zdecydowanie mam swój biegowy styl. Krata. Chyba raz w życiu zdarzyły mi się dwa dobre biegi pod rząd, dwa udane weekendy jeden po drugim. Zazwyczaj przeplatam starty udane z daremnymi, nie jestem w stanie złapać w tym temacie większej stabilizacji. Dziś już od rozgrzewki było widać, że ta sobota mi nie siedzi, że to nie jest mój dzień. Od samego początku biegłem ciężko mimo że pierwszy kilometr pokonaliśmy tempem ślimaczym oscylującym w granicach 3:45…a dla mnie to było już dość żwawo. Później był wiatr i zgrzytanie zębów, mogłem tylko obserwować walkę prawdziwych ścigaczy z przodu i czekać aż pan Przemek wyskoczy zza pleców i dopełni formalności. Wyskoczył szybko bo już na 5 kilometrze i zaczął umacniać się na pozycji numer 3, na której dotarł do samej mety. Biegi dzielą się na dobre, złe i irytujące, ten należał do ostatniej z wymyślonych naprędce kategorii. Irytująco jest wtedy gdy nie potrafisz się tak naprawdę zmęczyć, kiedy nogi nie niosą mimo że tempo wcale nie jest zawrotne, kiedy nie możesz pokazać światu swojej formy, która przecież gdzieś tam jest. 16:24 na 5 km miesiąc temu nie pobiegł duszek Kacperek, tydzień temu w Parkrunie nie fruwał Doogie Howser ani inna fikcyjna postać tylko realny ja.

36 minut i 6 sekund na 10 km, 4 miejsce Open – oto moje dzisiejsze liczby. Liczby które muszą mi zamknąć sezon, bo zabrały mi na ten rok serce do biegania. A chciałem jeszcze pobiec półmaraton w Toruniu, ale teraz w głowie mam tylko – po co? Wystarczy mi kompromitacji na ten rok, obawiam się, że kolejnej bym nie zdzierżył. Oczywiście przejaskrawiam. Jakoś bym zdzierżył, bo przecież na porażkę zawsze trzeba być gotowym, ale sił mi na tę gotowość właśnie dziś zbrakło.

Teraz w planie dwa tygodnie aktywnego odpoczynku (30-50km/tydz), start w City Trail i trzeba będzie mocniej potrenować. Chcę tej zimy wykonać dużą robotę, a mówiąc konkretniej dobić do tygodniowych przebiegów na poziomie 140 km. Będę musiał nastawić się na dwa treningi dziennie i duże zużycie materiału. Posługując się językiem pokerzystów – wchodzę all in, za wszystko co mam. Do tej pory chciałem trenować spokojnie, oszczędnie co się zowie. 😉 Ale w końcu przyszedł czas na większe ryzyko. Albo odejdę od stołu z pełną pulą albo w samych gaciach na niewydepilowanych nogach.

Wierzę, że dzisiejsze rozczarowanie przysłuży się zimą, kiedy dopadnie mnie niechęć i zmęczenie, kiedy lodowa nawierzchnia odbierze ochotę do biegu, kiedy mróz spowije rzęsy a spaliny aut osadzać się będą w płucach. Wspomnę wtedy dzisiejszy bieg i nie odpuszczę.

PS1. Gratulacje dla Sławka, który odważnie rozprowadził dziś bieg, biorąc na siebie wiatr zamiast chować się za plecami. Mocarz zlał mnie dziś o ponad minutę gdzie jeszcze na ostatnim CT przegrałem tylko o sekundę..

PS2. W ramach roztrenowania idę dziś na Najlepszego a potem zaczynam lekturę Murakamiego. Trzeba się nafaszerować czymś motywacyjnym w ten demotywujący czas.

7 myśli w temacie “I Olsztyński Bieg Niepodległości

Add yours

  1. Kate, a miało nie wybrzmieć przykro..;-)

    Neevle, no wisiało, wiało że głowy urywało. Takie uroki sportu pod chmurką 😉

    Dariush, ja to pierwszy nie jestem nawet w snach, bo śniło mi się przed tym biegiem (prawie proroczo) że będę trzeci. Maratony to ja zawieszam póki co, HM to max wiosną.

    Polubienie

  2. Heh, dziękować. W tym biegu ważny był udział i oczywiście medal 😛 Ktoś ogolił Cię z 3. miejsca.. Odkujesz się za dwa tygodnie.
    PS. Jak ten Najlepszy?? Bo ja musiałem pójść na Listy do M 3, super film 😀

    Polubienie

    1. Medal był bardzo ważny, aż chciałem mieć dwa 😉 Ciekaw jestem formy za 2 tygodnie, bieg będzie na pewno – szybki…dla niektórych 😉

      PS. Co do filmu to jak zwykle muszę pomarudzić. Lekko się rozczarowałem, tym bardziej że tyle nagród zgarnął i wszyscy się nad nim spusz…pieją z zachwytu. 😉 Średnio to wszystko autentycznie wyszło, a już scena jak Gierszał się słania na nogach a kibice wokół z uśmiechem na twarzach wiwatują to jakiś kryminał. Jacy kibice się cieszą że zawodnik na kolanach do mety szoruje? To tak jakby Rocky dostawał po ryju, a jego ukochana Adrianna klaskała krzycząc – jupi! Ale ogólnie film niezły 🙂 Tylko moim zdaniem – przepompowany i przeceniony. „Bogowie” tego samego reżysera byli o dwie półki lepiej zrobieni.
      Tylko że ja się nie znam w sumie na filmach, także nie słuchaj mnie. 😉
      PS2. Listy do eM…Poezja kinematografii, psia dupa 😉

      Polubienie

Dodaj komentarz

Website Built with WordPress.com.

Up ↑