Czego boją się blogerzy?

Strach towarzyszy człowiekowi od zarania dziejów. Kiedyś obawiano się chłodu i głodu, później wojen i kryzysu finansowego, a dziś boimy się, że niespodziewanie zerwie internet a w niedzielę nie będziemy mogli zrobić zakupów. Lista współczesnych strachów jest jednak o wiele dłuższa. Boimy się pająków, publicznych wystąpień, burz i upałów, autostopowiczów, śmierci i życia, widoku krwi i zastrzyków, muzułmańskich fundamentalistów i że Murzynek wyjdzie z zakalcem. Boimy się, że wódka się skończy i to jest akurat wyjątkowo racjonalna obawa, bo wódka zawsze kiedyś się kończy. Boimy się, że puszczą nam nerwy, że deszcz zmoczy nam zamszowe buty, że jak będziemy tyle jeść to nie wejdziemy już więcej w swoje ulubione spodnie. Boimy się korków na drodze, raka, dentysty i ciosu prosto w szczepionkę.

Tego boją się dzisiaj ludzie. A chcecie wiedzieć, dlaczego blogerzy nie śpią po nocach?

Mamo, mamo! A on mnie nie czyta!

No więc sytuacja wygląda w ten sposób, że założyłeś w końcu swoją stronkę. Fotki naszykowane, tors na wierzchu, bicek napięty, filtr nałożony, cała szata graficzna jakby witrynę projektowała Ewa Minge. Tworzysz swój pierwszy wpis, przedstawiasz się, przemawiasz niczym brytyjski lord tonem podniosłym, gdyż oto właśnie chcesz pokazać światu jak wspaniałą i niezwykle interesującą jesteś osobą. Klik. Poszło! Fanfary dzwonią Ci w głowie, wizja nieokiełznanej miłości przyszłych fanów tworzy przed oczami niesamowite mozaiki. Kierujesz wzrok na licznik wyświetleń czekając tylko aż nabrzmieje niczym…nie wnikajmy może co nabrzmiewa….W każdym razie patrzysz na licznik a on stoi niczym…nie wnikajmy może co stoi…Wracając do tematu, wciąż 0 wyświetleń na blacie, choć minęła już minuta odkąd upubliczniłeś wpis. Nie to nie do wiary, nie to być nie może – cytujesz Adasia Miauczyńskiego i od razu zwalasz winę na internet, na błąd systemu, na jakiś feler swojej przeglądarki. Odświeżasz, wciskasz F5 jak szalony, ale nic to nie daje, gdyż nikogo poza Tobą witryna nie rejestruje. Pustka, cisza, nikt nie wie o Twoim istnieniu. Ale nie jesteś w ciemię bity, przecież stworzyłeś bloga. To trzeba gdzieś wrzucić, podlinkować na FB, niech świat się dowie żeś blogerem, takim pisarzem współczesnym można by rzec bez udawanej skromności. Klik! Post ląduje na twej ścianie i…sytuacja się powtarza. Znów cisza jak makiem zasiał, gdzie ci wszyscy followersi, gdzie te lajki zasłużone?!

Brak czytelników to prawdziwa trauma i pierwszy szok, który trzeba w sobie przetrawić. Sam byłem kiedyś bardzo zdziwiony, że cały świat nie czeka na klęczkach na każde moje słowo wrzucone do sieci. Wiele wody w Wiśle upłynęło nim zrozumiałem, że świat w większości przypadków ma mnie w dupie. To bardzo oczyszczające i uwalniające, żeby przyjąć tę prawdę decydując się na prowadzenie bloga.

Nie wierzcie osobom, które mówią „piszę tylko dla siebie” a jednocześnie mają swoje blogi i strony w sieci. Jeśli ktoś publikuje cokolwiek w internecie to liczy na odzew. Gdybym pisał tylko dla siebie, to wystarczyłby mi zwykły komputerowy notatnik, word, albo trzystustronicowy zeszyt w twardej oprawie i kawałek długopisu.

Ej kolo, ale o co ci chodzi?

Zawsze publikując jakiś wpis obawiam się, że zostanę opacznie zrozumiany. Jak wiecie – albo nie wiecie – czasami ironizuję, stroję sobie żarty i właśnie wtedy najbardziej się boję, że niektóre zdania mogą zostać odebrane aż nazbyt dosłownie. Mogę wyjść na buca i aroganckiego prostaka – a chyba nikt nie lubi być w ten sposób odbierany. Zdarzają się też sytuacje odwrotne, kiedy ludzie reagują śmiechem na wpisy, które miały wybrzmieć poważnie i rzeczowo. W obu przypadkach rozjeżdża się intencja nadawcy, z reakcją odbiorcy.

Tak, boję się braku zrozumienia i szybkiego osądu.

Co się stao, że się zesrao?

To jest naprawdę niesamowite, że przez ostatnie dwa lata ciągle miałem ochotę, żeby pisać. Publikowałem regularnie, średnio co 5 dni przez prawie 24 miesiące kiedy to tworzyłem wpisy na Bieglogu. Wow! Praktycznie codziennie pojawiał mi się w głowie jakiś pomysł na tekst, jakiś początek, pierwsze zdanie lub dwa, które stawały się motywem przewodnim, albo po prostu dobrym rozpędem do budowania kolejnych fraz. I czasami boję się, że któregoś dnia obudzę się rano i nie będę miał pomysłu. Że siądę do napisania relacji z biegu i nie będę wiedział od czego zacząć. Że będę chciał napisać jakiś żart i na końcu nawet ja się z niego nie zaśmieję. Bo przecież kiedyś pomysły muszą się wyczerpać, prawda? To nie jest jakaś studnia bez dna, z której można nabierać aż do momentu, gdy przyjdzie jakiś smutny pan w szarym płaszczu i już na zawsze wyłączy serwery…

Czy jest?

😉

6 myśli w temacie “Czego boją się blogerzy?

Add yours

  1. W punkt! Jest jeszcze kwestia, jak dotrzeć do czytelników. Lubię czytać relacje z zawodów, śmiało zakładam, że takich ludzi jest więcej, więc może ktoś chciałby przeczytać moją. Ale skąd miałby o niej wiedzieć?

    Studnia nie ma dna, dopóki są bodźce, a bodźce są, dopóki temat interesuje.

    Polubienie

  2. Wyczytałem 2 rodzaje lęków pt „studnia bez dna”
    1. Publika jak studnia
    2. Wenna jak studnia.

    Z pierwszym możesz powalczyć (promocja, promocja i jeszcze raz kasa).
    Drugi warto pokochać. Bo się nie odczepi od Ciebie tak długo jak będziesz pisał i będzie Ci na tym zależeć.
    Czy pomysły się kiedyś skończą? Tak, skończą się. Ale patrząc na Twoje teksty to nie szybko.
    A zresztą jak się skończą to wymyślisz coś nowego😉

    Ku pokrzepieniu serc, to ja serio uważam, że mógłbyś spokojnie zrobić sobie podtytuł – parafrazując dowcip o sklepach żydowskich:
    Najprawdopodobniej najlepiej napisany blog o bieganiu … na tej ulicy.

    Polubienie

  3. Cześć Faraon! Jak pierwszy raz (jakiś miesiąc temu) zobaczyłem Twoje wpisy na bieganie.pl to sobie pomyślałem: kurczę, facet ma przeładowane ego, tego chyba nie będzie się dało czytać. Ale zaryzykowałem. I opłaciło się 🙂 Konwencja bardzo specyficzna, ale mi odpowiada. Co do studni: w ubiegłym roku napisałem pierwszy artykuł do jednego z magazynów biegowych – o bublach w regulaminach biegów. Wydawało mi się, że innych ciekawych dla zwykłego śmiertelnika tematów na linii bieganie-prawo (akurat na tym się miej więcej znam) po prostu nie ma. Tymczasem w maju ukaże się już 10. artykuł (o biegach tylko dla Polaków), a końca tematów nie widać 🙂 Zatem chyba jednak bez dna 🙂

    Pozdro!
    Marcin (ten od 33:49 na oshee;)

    Polubienie

    1. Marcin, dobrze, że łatwo się nie zniechęcasz – cecha przydatna w bieganiu i jak widać również w czytaniu takich egocentryków jak ja 😉 Mam nadzieję, że w przyszłym roku obaj będziemy na Oshee w jeszcze lepszej formie niż w poprzedni weekend! Pozdrawiam!

      Polubienie

Dodaj komentarz

Website Built with WordPress.com.

Up ↑