Kryzys z opóźnionym zapłonem

Ciężko pisać. Wszystko przez brak rytmu. Trening jest rwany, cięty i szatkowany. W kratkę, można by rzec. A niestety cytując klasyka „takie asy, jak ja mają problem” kiedy wypadają z automatu. U mnie od sierpniowej życiówki na 1000 m w Częstochowie trochę się posypało.

Były buńczuczne zapowiedzi, mocne postanowienie poprawy, swada, knajackie porównania, bigiel, energia i inne trudne słowa, których znaczenia nie rozumiem… A skończyło się na tym, że wpis na blogu pojawia się po – bagatela – niespełna 2 miesiącach.

W ostatnim czasie sporo treningów przepadło. Dużo jeździłem. Zdarzyło się, że w ciągu 6 dni przejechałem jakieś 2000 km (pociągiem of course). Jednego dnia byłem na Śląsku, drugiego na Warmii, a trzeciego na Podlasiu. Dwa dni później na Kujawach. To jednak rozregulowuje i wybija z rytmu.

Później dziecko poszło do żłobka. To jest dopiero doświadczenie. Musisz siłą wyrwać malucha z uścisku i chybcikiem wepchnąć do pokoju z paniami. Zamykasz drzwi. Słyszysz płacz. Wychodzisz. A potem musisz z tym żyć. Teraz już jest okej, ale początkowo musiałem to trochę odchorować.

Co do chorowania. Normalnie powiedziałbym, że mam Covida, ale moja choroba jest niestety objawowa, więc podejrzewam, że to po prostu przeziębienie. Co tylko wpadnę w jakiś rytm, dopada mnie infekcja. Dwa kroki do przodu, trzy w tył i tak kuźwa do zaje… i tak kurczę w koło Macieja.

Nie uwierzycie, ale w ostatnich 2 miesiącach zdołałem zapisać się na 3 biegi. Wystartowałem tylko w jednym. Odpuszczałem. Nie czułem formy. Nie miałem ochoty, żeby się gdziekolwiek tarabanić. Tym jednym wyjazdem, który doszedł do skutku był piątkowy Bielański Wieczór Lekkoatletyczny.

No więc, w piątek (25 września) wybrałem się do Warszawy, żeby trzeci raz w tym roku zmierzyć się z 1000 m. Chodzi mi po głowie złamanie 2:40 i jest to w tej chwili cel, który utrzymuje mnie przy życiu (tak metaforycznie). Śniłem, że pomimo nieidealnych przygotowań powiedzie mi się to w piątkowy wieczór w stolicy.

Niestety prawdą jest, że „na Warszawiaka nie masz cwaniaka” bo poznali się na mnie wyjątkowo przenikliwi starterzy Bielańskiego Wieczoru… Pomimo że przebrałem się za biegacza, wdziałem swój ulubiony czerwony trykot, przybrałem minę cierpiącego jeszcze przed wystrzałem… Obsadzono mnie w pierwszej, słabszej serii. To nie pomogło w realizacji życiówkowych aspiracji.

Szkopuł w tym, że byłem święcie przekonany, że biegnę w lepszej grupie. No, bo w sumie dlaczego miano by mnie przydzielić do wolniejszej? Przecież naprawdę dobrze się ucharakteryzowałem, wyglądałem, jak szybko-biegacz, nawet kolce założyłem…

Tak mi to siadło na głowę, że zamiast pilnować czasu, pilnowałem miejsca. Skupiłem się przede wszystkim na tym, żeby wygrać. Bo skoro biegnę w szybszej serii (według moich urojeń) i wygram, ergo – wynik też będzie okej. Dlatego kiedy na 800 m prowadziłem już na tyle wolno, że jeden gość zaczął mnie wyprzedzać, to przepuściłem go elegancko, żeby się niepotrzebnie nie szarpać na wirażu.

Na finiszowej setce pocisnąłem już jednak na tyle mocno, że wspomnianego gościa – który jeszcze 100 m wcześniej mnie wyprzedzał – zostawiłem na dobre 3 sekundy. Czyli? Był zapas, jak cholera. Czyli? Strasznie zfrajerzyłem się na dystansie. Wynik? 2:45.88. Wolno.

W ostatni piątek w Warszawie bardzo źle pobiegłem między 200 a 600 metrem (400 w ok. 69 s). Nie mam tysiaka obieganego. Nie mam też obieganego żywszego tempa, bo głównie trenowałem z myślą o 5-10 km. To są rzeczy do poprawy. Niestety najbliższa okazja, żeby obiegać kilosa będzie najpewniej dopiero w przyszłym roku. Ale to jest mój silnik na ten moment. Coś co mnie napędza. Sub 2:40 na 1000 m – kamień milowy na dzisiaj. W międzyczasie będę chciał sprawdzić formę na 5-10 km, ale z tymi zawodami jest ostatnio delikatny problem.

Mam ambitny plan, żeby wreszcie wejść w treningowy rytm. Za 3 tygodnie sprawdzę się na 4.8 km w Szczytnie. Marzy mi się, żeby te 20 dni, jakie pozostały do startu, przetrenować w pełnym wymiarze. Muszę wejść w rytm. Póki co, tkwię w kryzysie z opóźnionym zapłonem. Trochę mi się nie chce, trochę jest mi wszystko jedno. Te biegi w turach, ten przerzedzony kalendarz… Chyba wiosenny lockdown dopadł mnie jesienią. Jak zwykle – inaczej, niż wszystkich.

Cytat na dziś:

„To musi z ciebie wyjść jak dobra, ciepła – kac kupa” /Bukowski/

Acha. Chłopaki w 2 serii połamali 2:40. W łącznej klasyfikacji przypadło mi 4 miejsce. Moje ulubione. Blisko podium ale na szczęście trochę zabrakło. Inaczej musiałbym czekać na dekorację 🙂

fot. Biegam Bo Lubię Nocą

PS. Pozdrawiam Bartka, który zmotywował mnie, żeby popełnić powyższy wpis.

Jedna myśl w temacie “Kryzys z opóźnionym zapłonem

Add yours

Dodaj komentarz

Website Built with WordPress.com.

Up ↑