Styczeń zamknąłem z 334 kilometrami na blacie. Ładnie. Moje garminowskie archiwum podaje, że przez ostatni rok nie zdarzył się podobnie aktywny miesiąc. Co prawda w poprzednim tygodniu znowu nie wypełniłem założeń, ale wszystko idzie – zgodnie z planem. Chytrym planem.
Tak naprawdę to wcale nie chcę dojść do 100 km tygodniowo w sześciu jednostkach. To znaczy, chcę. Chcę ale niekoniecznie. Zarzuciłem sobie taki cel, żeby mieć zapas na jedną obsuwę. Nastawiając się na sześć treningów i jeden zawalając, nadal ostaje się 5 treningowych dni. A pięć dni to już całkiem fajna amatorska robota. Gdybym zarzucił sobie cel na 5 jednostek i jedną zawalił, ostałyby się cztery. Też nie najgorzej, ale jednak mniej, niż pięć. Dlatego celuję w sześć, a jak chybię (co robię regularnie), to i tak zostaje zgrabna piątka. Dobry plan? Chytry i jak lis przebiegły.
No, więc w poprzednim tygodniu wybiegałem 72 km w 5 jednostkach. Choć pogoda dokuczała, wiatry wiały, śniegi padały, a lody ślizgały – to był tydzień nadziei. Najwięcej – prasłowiańskim zwyczajem – potrenowałem w weekend. W sobotę w ramach 17 km wybiegania pocisnąłem trochę żwawiej 2x3km p.2′, bawiąc się II zakresem. Fajnie wchodziło, pomimo nieprzyjemnego podłoża.
W niedzielę pobiegałem podobnie (grafika powyżej). W ramach 17 km rozbiegania zmieściłem 3x3km p.2′ i 6×30” p.1′. Trójki pomimo śniegu wchodziły delikatnie pod 4 minuty. Jak na moje ostatnie możliwości zaliczam ten trening do szalenie udanych. Bardzo dobrze, że spadł śnieg i zrobiła się zima jak należy, bo to w naturalny sposób przytępia pomysły, żeby w styczniu przyśpieszać. I tak powiem.
Tydzień w cyferkach:
72 km
10×200 m – podbieg
2x3km
3×3 km plus 6×30”
Ostatnio z Budki Suflera przesiadłem się na polskie rapy. Dlatego poczęstuję Kastą Squadem:
Chyba kumasz bazę?
Sieję rym jak zarazę.Nie chcę tam, gdzie Wars i gdzie Sawa.
Odrę wolę, tam mnie spotkasz, gdy smolę.
Dodaj komentarz